Dziwne sposoby ustawiania głośników cz.1

Głośniki - wątpliwe ozdoby

Sposoby ustawiania głośników znane z przeszłości


WSTĘP

Ustawianie głośników w domowej przestrzeni odsłuchowej, nie zawsze było traktowane jako odrębna i bardzo poważna część sztuki audio.
Właściwie dopiero ostatnie 35 lat wytworzyło zasady określonego ustawiania kolumn podłogowych i monitorów podstawkowych/regałowych w taki sposób, by jak najlepiej wykorzystać możliwości dźwiękowe i brzmieniowe tych konstrukcji.


TERAŹNIEJSZOŚĆ

Oczywiście nawet dzisiaj nie każdy użytkownik domowych zestawów audio, posiada odpowiednie doświadczenie i wiedzę o tym, jak najlepiej nagłośnić miejsce w którym zamierza słuchać muzyki.
Ma jednak do dyspozycji ogromną ilość wiedzy na  ten temat, zgromadzoną w internecie.
Może także zasięgnąć porady, konsultując się z personelem wielu specjalistycznych salonów.
Mam świadomość, że jednak nie każdy pracownik któregoś ze wspomnianych salonów zechce poświęcić czas na udzielanie takich porad, o ile głośniki nie zostały zakupione w sklepie w którym pracuje.
Zdarzają się jednak profesjonaliści będący również pasjonatami tematu, chętnie dzielący się swą wiedzą z każdym potrzebującym.  Ktoś taki może bardzo pomóc komuś, kto nie ma pojęcia  jak sobie poradzić ze znalezieniem odpowiedniego miejsca, w którym docelowo mają stanąć głośniki.

Bo trzeba wiedzieć, że ustawienie ich zbyt blisko siebie, pozbawi słuchacza połowy efektów stereofonicznych i nie stworzy głębi sceny muzycznej.
Z kolei, rozstawienie ich w nazbyt dużej odległości od siebie, spowoduje zjawisko dźwiękowej „dziury” pośrodku (będzie słychać lewy i prawy kanał, ale na samym środku pomiędzy głośnikami nie usłyszymy zbyt wiele, lub prawie nic...)


PRZESZŁOŚĆ – Ustawienia klasyczne / wzorcowe

A jak to wszystko wyglądało niegdyś?

Wszystko wskazuje na to, że w latach 60 i 70 wielu słuchaczom wystarczyło tylko to, że głośniki w ogóle grały.
Ich ustawienie miało znaczenie drugorzędne.

W tamtym czasie na rynku królowały konstrukcje typu zamkniętego, tak zwane „bookshelfy”, czyli jak sama nazwa wskazuje, przeznaczone do tego, by stawiać je na regale. A właściwie wstawiać w regał, bo ich miejscem przeznaczenia były... regałowe półki.
I rzeczywiście, oglądając zdjęcia reklamowe różnych firm przedstawiające ich produkty, można dostrzec między nimi jedną wspólną cechę.

Na ogół zdjęcia ukazywały jakiś pokój/salon, a w nim stolik kawowy, kilka foteli, względnie jakąś designerską kanapę. 
Ale najważniejszym meblem w tej przestrzeni był regał.
To na nim dostrzec można było np. amplituner, gramofon, czasem również magnetofon szpulowy.

Jednak to, co nas w tym felietonie interesuje najbardziej, to to, że oprócz elektroniki w ten regał wkomponowane były również głośniki.
Różnych rozmiarów (w zależności od wielkości regału), ale zawsze były to głośniki o gabarytach i kształcie, które dzisiaj określamy jako „monitory”. 

Często były to urokliwe modele, wyposażone w niezdejmowalne maskownice/fronty wykonane w całości z drewna. Najczęściej przypominały tak modne obecnie naścienne „lamelki”, chociaż  bywały także i inne wersje, w których fronty wykonane były na wzór plecionki utworzonej z łodyg jakiejś egzotycznej rośliny.
Zdarza nam się słyszeć pytania ze strony dociekliwych fanów sprzętów vintage o to, czy tak zabudowane fronty głośników nie wpływały niekorzystnie na ich jakość dźwięku.
Mieliśmy, w naszym Sklepie Vintage Audio, możliwość słuchania takich monitorów i wszystko wskazuje na to, że ówcześni inżynierowie tak stroili pracę przetworników wysokotonowych i średniotonowych, że pozorna przeszkoda w postaci eleganckiej, drewnianej maskownicy, nie przeszkadzała w swobodnym wybrzmiewaniu tych właśnie zakresów.
Liczył się efekt ogólny, a więc połączenie przyzwoitego dźwięku z ciekawym wyglądem.
I trzeba przyznać, że takie wstawione w regał głośniki wyglądały niesamowicie.

Tworzyły, wraz z designem samego regału ciekawe kompozycje, niejako budujące wystrój całego wnętrza.
Jeśli zaś chodzi o regały, to niemal zawsze były to meble całkowicie ażurowe, składające się wyłącznie z półek i w niczym nie przypominające przyciężkich meblościanek, tak dobrze znanych Polakom. 
Niektóre, z tych mebli widocznych na zdjęciach reklamowych, zostały stworzone w latach 60 i 70 przez legendarnych dzisiaj projektantów mebli.
Nawet materiały marketingowe krajowej Unitry bazowały na tym, wypracowanym już przez firmy zagraniczne, sposobem przedstawiania co wyższych modeli z oferty. Nie tylko sztandarowych głośników, ale również amplitunerów, wzmacniaczy, gramofonów i magnetofonów.

W obu przypadkach, polskim i zagranicznym, głośniki na ogół były wkomponowane w regały w taki sposób, aby znajdowały się mniej więcej na poziomie uszu siedzącego słuchacza.
Stosunkowo rzadko można było spotkać zdjęcia, na których głośniki lokalizowano tuż przy podłodze, lub pod sufitem.
A zatem producenci głośników, na zdjęciach reklamowych, starali się przekazać potencjalnym klientom informację o tym, jak należy je poprawnie umieścić w pokoju, żeby cieszyć się pełnią szczegółów zawartych w nagraniach. Mówiąc prostszym językiem; przedstawiali wzorce najkorzystniejszych ustawień głośników.


PRZESZŁOŚĆ – Ustawienia „niestandardowe”

Powyżej wspomniałem, że te „wzorcowe”, lub jak kto woli, klasyczne ustawienia głośników, były prezentowane na zdjęciach, będących materiałami reklamowymi poszczególnych producentów sprzętu audio.
Trudno ocenić, czy gdzieś na zachodzie Europy, w USA, czy Japonii, rzeczywiście każdy meloman ustawiał głośniki w swoim domu w taki właśnie sposób.
Przecież wszystko zależało od pomieszczenia w jakim prowadzone były odsłuchy, jego wystroju i możliwości prawidłowego ustawienia w nim zestawów audio.

Natomiast w Polsce z pewnością bywało z tym bardzo różnie.

Ustawianie głośników na szczycie regału

W kraju nad Wisłą pomieszczenia dzienne (duży pokój, salon), zdecydowanie były zdominowane przez meblościanki. 
Ale jakże inne były te nasze regały od tych, jakie widywało się na zagranicznych fotografiach.
Polscy producenci mebli musieli stanąć przed innymi zadaniami, niż tylko stworzenie czegoś, co będzie użyteczne, ale również, a może głównie, będzie miało za zadanie zdobić wnętrze.
Nasze regały w większości były przyciężkimi bryłami wyposażonymi w całą masę szuflad, drzwiczek, zamykanych barków, lub sekretarzyków.
Miały być odpowiedzią na palące potrzeby obywateli w zagospodarowaniu ich mieszkań, o najczęściej niezbyt imponujących metrażach.
Powinny pełnić rolę wielofunkcyjnych szaf, służących do przechowywania niemal wszystkiego.
Dlatego takie właśnie były. Niemal w całości zamknięte, olbrzymie, o urodzie dyskusyjnej, lub jak czasem mawiano; „nienachalnej”.
Czyli, liczyła się ich użyteczność i praktyczność, a design musiał siłą rzeczy zejść na drugi plan.

Ponieważ na ogół nie było w nich wystarczająco dużo miejsca, w które można by było wpasować średnie lub większe monitory, zazwyczaj stawiano je, a właściwie kładziono je na samej górze. Na szczycie regału, tuż pod sufitem pokoju.
Chyba trudno o gorsze umiejscowienie głośników. Dlatego ich dźwięk nigdy nie był taki jakby mógł być, gdyby znalazło się dla nich miejsce mniej więcej na poziomie uszu siedzącego słuchacza.
Tylko czy ktokolwiek wtedy się tym przejmował?
Nie. Ponieważ ważne było tylko to, że w domu był „jakiś” sprzęt i „jakieś” głośniki.
Niejednokrotnie były to urządzenia wymarzone, wystane w kolejkach, albo załatwione/zakupione po znajomości.

Rzecz jasna część społeczeństwa starała się nabyć te lepsze i bardziej zaawansowane klocki audio, oraz zagwarantować im lepszych partnerów w postaci droższych głośników.
Takie pomysły często wymagały jeszcze większego zaangażowania w poszukiwania i jeszcze lepszych znajomości.
I cóż się potem działo? 
Szczęśliwcy, którym udało się nabyć przedmioty ich pożądania i tak najczęściej postępowali w ogólnie przyjęty sposób. Czyli elektronikę z niejakim trudem upychali w regałowych półkach (zdarzało się także, że wewnątrz szafek), a kolumny/monitory kładli na regale.
Nawet najlepsze dostępne na naszym rynku głośniki krajowej produkcji, nie radziły sobie z takim ustawieniem. Ich brzmienie z pewnością dzisiaj nikogo by nie zachwyciło, ale wtedy były obiektem dumy i nie zastanawiano się, czy grają dobrze, przeciętnie, czy źle.

W dodatku te ustawiane na szczytach meblościanek głośniki, były zmuszane do głośniejszego niż normalnie poziomu dźwięku. Chodziło o to, żeby na niższej wysokości można było słyszeć większość szczegółów poszczególnych nagrań.
A to z kolei, było przyczyną wielu sąsiedzkich sporów.
Jeżeli ktoś użytkował w taki sposób swój zestaw audio, mieszkając w bloku zbudowanym z wielkiej płyty, to rzeczywiście mógł bardzo dawać się we znaki osobom mieszkającym piętro wyżej.
Niejednokrotnie, sąsiedzi z wyższego piętra, musieli prosić o interwencję „organa ścigania”, a to z pewnością nie poprawiało międzysąsiedzkich stosunków. Oczywiście nie robili tego od razu. Zazwyczaj wykonywano kilka/kilkanaście „strzałów ostrzegawczych”, do których doskonale nadawała się np. szczotka do zamiatana, a dokładnie jej trzonek. 
I tak, umęczeni hałasem dochodzącym z dołu, sasiedzi mieszkający piętro wyżej, odwracali swoje szczotki włosiem do góry i waląc trzonkami w podłogę, energicznie wystukiwali złowróżbne sygnały, mające dać do zrozumienia rozpasanemu melomanowi, że znowu przesadził.
Dopiero brak jakiejkolwiek reakcji na tą czytelną groźbę powodował, że u drzwi stawała załoga wezwanego radiowozu. Po wizycie błękitno odzianych gentlemanów, w bloku na ogół nastawała cisza, ale atmosfera międzysąsiedzka od tego momentu stawała się raczej mało przyjemna.  


Ustawianie głośników na podłodze

Kolejnym, dość dziwnym pomysłem, było ustawianie głośników na podłodze.
I nie mam na myśli klasycznych, rasowych kolumn podłogowych bo to przecież byłoby oczywiste, ale nieduże, lub nawet małe głośniki, o wysokości obudów nie przekraczających 40-50 centymetrów.
Trzeba pamiętać, że na ogół takie obudowy nie były wyposażone w żadne nóżki, podkładki, czy jakiekolwiek inne rozwiązanie, które separowałoby głośniki od powierzchni na której je postawiono.
Pół biedy, kiedy pomiędzy nimi a podłogą, znajdował się dywan.
Ale niejednokrotnie stały na „gołej” podłodze. Nieważne czy podłoga była wykonana z drewna, czy z jakiegoś linoleum, lub płytek PVC.
Irytujące dudnienie było wyraźnie słyszalne w mieszkaniu poniżej.
Z tego powodu wybuchało nie mniej awantur, niż w przypadku głośników, które hałasowały na szczytach regałów. 
W takich przypadkach szczotki służące do wydawania ostrzegawczych sygnałów pracowały „oddolnie”, czyli uderzały w sufit. Co bardziej krewcy operatorzy tychże szczotek, potrafili sobie przy tym prcederze uszkodzić tynk na suficie...

Ale awantury, awanturami. Natomiast ciekawe, że dźwięk takich pseudo-podłogówek, nadal  nie budził zastrzeżeń ich użytkowników.
Można by wysnuć teorię, że kilka dekad temu, słuchacze mniej wymagali od jakości dźwięku posiadanych zestawów.
Obce były im rozważania o neutralności, naturalności brzmienia, szerokości i głębokości sceny.
Niewykluczone, że przynajmniej pod tym jednym względem byli szczęśliwsi od ludzi, którzy później zaczęli poszukiwać dźwiękowego „Świętego Gralla”.


Ustawianie głośników na różnej wysokości.

W przeszłości zdarzało mi się nader często widywać także bardzo nieszablonowe ( nieszablonowe według przyjętych zasad) ustawienie głośników, polegające na umieszczaniu ich na różnych wysokościach. Na przykład lewy znacznie poniżej prawego.
Nie było to głęboko przemyślane i szatańsko sprytne rozwiązanie, mające na celu ujarzmienie akustyki wnętrza. 
Wynikało jedynie z braku wystarczającej ilości miejsca na ustawienie ich na jednej, dokładnie tej samej wysokości. 
Jeżeli dobrze pamiętam, takie awangardowe podejście do tematu, nie powodowało wcale jakichś katastrofalnych efektów dźwiękowych. Pod jednym wszak warunkiem...O ile traktowało się muzykę dobiegającą w połowie z góry, a w połowie z dołu, lub poziomu pośredniego, jedynie jako element otoczenia. 
Nie przeszkadzało przy sprzątaniu, prasowaniu, czy jakichkolwiek innych czynnościach domowych.
Ale jeżeli usiadło się pośrodku (pomiędzy głośnikami), pragnąc zanurzyć się w doznaniach stereofonicznych, przestrzennych itp. to niestety nie było to możliwe.
Nawet najbardziej niewprawne ucho błyskawicznie wyłapywało skąd, które dźwięki do niego docierały. 
Magia, misterium i przyjemność słuchania ulubionych nagrań momentalnie brały w łeb.
Nie pozostawało nic innego, jak znaleźć inne, lepsze miejsce, w ktorym możliwe byłoby bardziej ergonomiczne dla słuchu rozmieszczenie głośników.
A jeśli okazywało się to niemożliwe ze względu na brak wystarczającej ilości miejsca, to nie pozostawało nic innego jak się do takiego „krzywego” dźwięku przyzwyczaić. 
Takie były czasy, takie mieszkania i słuchacze, którzy nie oczekiwali od dźwęku ideału.

Jedyną grupą ówczesnych użytkowników sprzętu audio, którzy mogli czuć się w dwójnasób uprzywilejowani, byli mieszkańcy przedwojennych kamienic i domów jednorodzinnych.
Na ogół dysponowali pomieszczeniami o znacznie większym metrażu i raczej nie miewali zbyt dużego problemu z właściwym ustawianiem głośników. I to niezależnie od ich gabarytów...

 

Ozdabianie głośników ustawionych na podłodze.

Młodzi czytelnicy z pewnością nie zrozumieją tego fenomenu, niegdyś często spotykanego w polskich domach, ale warto o nim wspomnieć.

Od bardzo dawna większość mebli bywała ozdabiana przeróżnymi narzutami, serwetkami, obrusami i obrusikami. Po części miały one zdobić stoły, stoliczki i każdy wolno stojący mebel, a po części chronić go przed zbyt szybkim zniszczeniem. 
Wszak dawniej uważano, że zakupione meble miały wystarczyć na całe życie. Nikt nie dokonywał częstych zmian aranżacji zamieszkiwanej przestrzeni, poprzez pozbywanie się jednych i zakup innych fragmentów umeblowania.
Co najwyżej, raz na jakiś czas, przestawiano je z miejsca na miejsce.
Dlatego starano się je chronić i jak najdłużej utrzymywać w dobrym stanie wizualnym.
Wydaje się, że zwyczaj ten pojawił się na większą skalę dopiero w XIX wieku i początkowo był stosowany przede wszystkim w domach mieszczańskich, skąd później rozprzestrzenił się zarówno na domy klas wyższych, jak i chłopskie chałupy.

Jeżeli chodzi o urządzenia audio, które jako pierwsze były powszechnie przykrywane obrusikami, lub kunsztownie tkanymi serwetami, to z pewnością były nimi duże, lampowe radioodbiorniki.
Na ogół zajmowały w pokojach centralne, lub jedno z najważniejszych miejsc, w których wieczorami gromadziły się całe rodziny, by słuchać różnych audycji.

Potem moda „serwetkowa” objęła telewizory kineskopowe. 
Wielkie pudła z małym ekranikiem, których obudowy często były wykończone fornirem, jako żywo przypominały jakiś luksusowy mebel. 
Ale zdaniem wielu posiadaczy, a konkretnie posiadaczek, czegoś brakowało w ich wyglądzie. A malownicza serweta, doskonale ten wygląd poprawiała i dodawała mu większej atrakcyjności.
Ten swoisty trend wcale nie zaniknął wraz z rozwojem techniki związanej z telewizorami.
Praktycznie jeszcze do końca lat 80, można było w wielu mieszkaniach spotkać Rubiny, Neptuny i inne modele telewizorów, z malowniczo narzuconymi tekstylnymi „upiększaczami”.

Wróćmy jednak do tematu, który dzisiaj nas interesuje najbardziej.
Do głośników.

W końcu przyszedł czas i na nie. 
I nie chodzi o te, leżące gdzieś pod sufitem na regałach, ale o te, dla których miejsce właściciel znalazł na podłodze.
Nieważne, czy były duże, średnie, czy małe.
Wielu z nich, zdarzało się „odziedziczyć” serwetkowe pokrycia po swoich czcigodnych poprzednikach: wielkich radiach lampowych i telewizorach kineskopowych.

A co z pewnością było w tym najgorsze, wielu żonom, matkom etc. najbardziej podobały się wersje, kiedy na serwetce zostały pieczołowicie umieszczone doniczki z kwiatami, względnie figurki, muszle przywiezione z wczasów nad morzem i podobne bibeloty.
Zdarzało mi się widzieć głośniki dosłownie zastawione szklanymi wazonikami, mini-szklaneczkami  i kieliszkami. I nie było to zjawisko, które wystąpiło po jakimś hucznym domowym party. 
One wyglądały tak na co dzień...
Nikomu wrażliwemu na wszelkie zniekształcenia dźwięku, nie trzeba tłumaczyć, jak niemiłosiernie to wszystko klekotało i podzwaniało, przy pojawieniu się choćby średniego basu.

Z tych wszystkich wymienionych powyżej designerskich uatrakcyjniaczy, zdobiących wolno stojące głośniki, najmniej szkodliwe były jednak serwetki.
Natomiast doniczki, nie tylko często nieprzyjemnie wibrowały w trakcie słuchania muzyki, ale przecież co jakiś czas rosnące w nich rośliny wymagały podlewania.
A to powodowało nieprawdopodobne zniszczenia.

W serwisie współpracującym z naszym Sklepem Vintage Audio, czasami widzę monitory o różnych rozmiarach, lub kolumny podłogowe, na których widoczne są dowody na to, że kiedyś służyły także jako podstawki pod doniczki.
Przepiękne koliste odbarwienia forniru, lub okleiny innego rodzaju, nie biorą się znikąd.
Warto wiedzieć, że nawet lekki i zawsze suchy przedmiot ustawiony na kolumnie przez wiele lat, blokuje dostęp światła do powierzchni znajdującej się bezpośrednio pod nim. 
Z tego powodu blaknięcie okładziny jest nierównomierne i kształt podstawy owego przedmiotu już po krótkim czasie jest widoczny.

A cóż dopiero w przypadku doniczki, którą podlewała nie zawsze wprawna i troskliwa ręka.
Jakiekolwiek przelanie się wody przez brzeg doniczki powoduje, że ten życiodajny dla kwiatów płyn, gromadzi się wokół podstawy doniczki i pozostaje tam, aż do zupełnego wyschnięcia.
Ślady po doniczkach są z pewnością najgorsze i najbrzydsze, ponieważ wilgoć z czasem powoduje nie tylko zaczernienie forniru, ale również jego sfałdowanie.
Naprawa obudowy takiego głośnika staje się kosztowna.
Jedynym sposobem jest usunięcie całości oryginalnej powłoki, a następnie położenie nowej.
To już praca nie dla technika-akustyka, ale dla sprawnego stolarza.
Specjalnie użyłem słowa „sprawnego”, ponieważ nie jest to zajęcie dla kogoś mało doświadczonego w tym fachu.
Tym bardziej, że zdarzają się modele wymagające wymiany okleiny, które ani w czasach swojej nowości nie należały do tanich, ani dzisiaj jako towar z drugiej ręki, nie są sprzętami na każdą kieszeń.


PODSUMOWANIE

Mam nadzieję, że ten artykuł uzmysłowi wielu współczesnym fanom sprzętu audio (szczególnie tym młodszym), jak dziwne niegdyś panowały obyczaje dotyczące ustawiania głośników.
Nie tylko ustawiania ich w przestrzeni odsłuchowej, ale także przyozdabiania ich rozmaitymi, frywolnymi przedmiotami, które nie tylko działały degradująco na sam dźwięk, ale ostatecznie także na ich stan wizualny.

Jak napisałem we wstępie do tego artykułu, dopiero początek lat 90 tak naprawdę wniósł do polskich domów inny sposób myślenia o użytkowaniu sprzętu audio.   
Zmieniła się świadomość dźwięku, rodzajów brzmienia i indywidualnych potrzeb, oraz oczekiwań słuchaczy.
Pojawili się także doradcy z prawdziwego zdarzenia. Nie wyskoczyli nagle spod ziemi, bo przecież i oni musieli się wiele nauczyć, zanim zaczęli pomagać potencjalnym klientom w wyborze elektroniki, doborze kolumn lub monitorów.
Jednak wiedza na ten temat po obu stronach lad sklepowych, szybko doganiała tą, jaką mieli do dyspozycji fani audio, mieszkający w krajach o dłuższej tradycji słuchania muzyki z dobrą jakością dźwięku.
Pojawiły się pierwsze poważne salony audio. W sukurs przyszło im powstanie kilku periodyków specjalizujących się w tej tematyce, które skutecznie edukowały społeczeństwo między innymi w prawidłowym podejściu do ustawiania głośników.

Od tamtej pory mija już ponad trzydzieści lat i zapewne nikt już nie wpycha głośników na samą górę regału. 
Nikt nie stawia małych monitorów na podłodze.
Nikt nie umieszcza lewego i prawego głośnika na różnych wysokościach.

A przynajmniej mam taką nadzieję.

Ale kto wie? Może nadal istnieją enklawy takich skrzętnie pielęgnowanych, dziwacznych pomysłów i doniczka na głośniku jest czymś całkowicie naturalnym i oczywistym? 
A nawet pożądanym?


Marek „Maro” Kulesza


 

 

 

Kontakt

tel. 797 936 220
mail: audio@iviter.pl
Pl. Konstytucji 5, Neon Instrumenty Muzyczne Warszawa

Serwis:  tel. 22 113 40 88  mail: serwis@iviter.pl

godziny otwarcia : 10.00 - 19.00

“Their Satanic Majesties Request” to bodaj najbardziej niedoceniany album w historii Rolling Stonesów. Do tego stopnia, że przez jakiś czas pomijano go przy okazji wznowień i remasteringów dyskografii tej grupy. I…

Nadal jesteśmy w pamiętnym 1967 roku, który obfitował w niemal niezliczoną ilość doskonałych, interesujących płyt. Większość z nich została niesłusznie zapomniana, ale wydano wówczas również takie, które do dzisiaj…

Jimi Hendrix, człowiek z olbrzymim doświadczeniem studyjnym i scenicznym, ale jako sideman, lub muzyk kontraktowy, postanowił założyć własny zespół. Zespół z którym będzie grał taką muzykę jaką zechce.

Supergrupa CREAM powstała w 1966 roku i składała się z cenionych i niezwykle sprawnych instrumentalistów. Gitarzysta Eric Clapton był wówczas nazywany Bogiem. Perkusista Ginger Baker wytyczał nowe szlaki i metody gry…